niedziela, 28 lutego 2016

Jak wyglądała moja przygoda z szamponami w kostkach?


 Podczas poszukiwania szamponu idealnego natrafiłam na kilka perełek, ale zazwyczaj moja ekscytacja kolejnymi produktami znikała po pierwszych kilku myciach. W przypadku tych kilku szamponów zazwyczaj efekty przestawały być widoczne po kilku miesiącach. Wciąż szukałam czegoś, co ukoi skórę głowy, nie spowoduje zwiększonego wypadania i będzie domywało oleje. Po mojej przygodzie z szamponami firmy Alaffia postanowiłam skończyć z tym raz na zawsze.

 Pomysł podrzuciła mi niezastąpiona Lax nax, to dzięki niej zainteresowałam się ''naturalnym'' myciem włosów. O mojej przygodzie z mąką pisałam TUTAJ, a post o myciu włosów jajkiem jest wciąż w przygotowaniu (po prostu nie wiem co mam napisać, jajek używam od wakacji a za każdym razem efekt jest inny). Dlatego szukając złotego środka postanowiłam poszerzyć horyzonty.

 Ale może zacznijmy od podstaw, czyli co to właściwie jest No Poo i dlaczego warto tego spróbować?

  Skrót ''No Poo'' pochodzi od angielskiego wyrażenia ''no shampoo'' czyli szamponom mówimy nie. Każda z nas ma w domu szampon, ale czy wszystkie wiemy co tak naprawdę znajduje się w kolorowych, plastikowych butelkach?  Detergenty. Najczęściej są one za mocne, przez co nasza skóra głowy reaguje podrażnieniem a włosy przesuszeniem. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ dzisiejsze szampony usuwają całe sebum, którego nasz skalp tak bardzo potrzebuje. Bez sebum włosy nie mają warunków do prawidłowego wzrostu, stają się często matowe i przesuszone. Dlatego nakładamy na nie odżywki, które jednak nigdy nie zastąpią sebum. W metodzie tej chodzi o powrót do naturalnych, pozbawionych zbędnej chemii sposobów na czyste włosy. Przecież pierwszy szampon powstał dopiero w 1904 roku, wcześniej kobiety i mężczyźni musieli sobie jakoś radzić.

 Oczywiście oprócz detergentów w szamponach znajdują się też inne substancje chemiczne. Dla większości ludzi nie ma znaczenia czym myją głowę dopóki nie pojawiają się problemy. Jak większość z was wie istnieją delikatne szampony, takie jak sławny Babydream czy Hipp, ale coś w nich musi się pienić i rozpuszczać nasz naturalny łój.

Dlaczego więc warto przejść na No Poo?
 Pozbycie się szamponów ma wiele zalet:

  • Ograniczam kontakt skóry z chemikaliami- chyba żadna z nas nie umyłaby włosów niemowlaka komercyjnym szamponem, dlaczego więc myjemy nim swoje?
  • Usuwamy z włosów nabudowane substancje- czyli mamy okazje zobaczyć w jakim stanie naprawdę są nasze włosy.
  • Zmniejszamy zużycie plastiku
  • Przyczyniamy się do lepszego traktowania zwierząt- czy kiedykolwiek ktoś testował w laboratorium myło/sodę? Ograniczając dochody firmą które swoje produkty (lub używane w kosmetykach półprodukty) testują na zwierzętach możemy w przyszłości całkowicie zlikwidować ten problem, bo kto będzie produkował coś co jest nieopłacalne? 
  • Ograniczamy zanieczyszczenie wody 
  • Oszczędzamy pieniądze- statystyczny szampon z drogerii kosztuje około 12 złotych. Bywają droższe i tańsze, ale płacimy głównie za substancje chemiczne. Do tego musimy kupić odżywkę. Później producent wypuszcza maskę, ampułki, mgiełki, sera itp. a my, przekonane że kolejny produkt rozwiąże nasze problemy dajemy się złapać w to błędne koło. Natomiast kostka mydła do włosów kosztuje ok. 13 zł, ale w tym przypadku płacimy z spienione oleje, napary i dodatki ziołowe, a więc składniki naturalne. (Musicie koniecznie czytać składy szamponów w kostkach, jest kilku producentów którzy również w nich przemycają składniki chemiczne).

 No dobrze, skoro nie szamponem to czym?
 Istnieje wiele metod mycia włosów bez użycia szamponów:


  • Water Only- czyli mycie włosów samą wodą. Metoda polegająca na opłukiwaniu włosów wodą przy jednoczesnym masowaniu skalpu. Ciepła (ale nie gorąca) woda w połączeniu z masażem rozprowadza sebum na całej długości włosów, więc odżywka również jest zbędna. Trochę kontrowersyjna i zdecydowanie dla wytrwałych, na efekty często trzeba poczekać nawet kilka miesięcy.
  • Soda i ocet jabłkowy- czyli chyba najbardziej popularna metoda mycia włosów. Polega na ''myciu'' włosów roztworem wody i sody oczyszczonej. Soda jako zasada zmywa z włosów brud, tłuszcz, silikony, SLS'y i SLES'y, czyli wszystko czego chcemy się pozbyć, ponieważ rozchyla łuski włosów. Sodę należy następnie zneutralizować kwaśną płukanką, czyli np. octem jabłkowym lub sokiem z cytryny. 
  • Zioła i rośliny- wszelkiego rodzaju napary z orzechów piorących, mydelnicy lub wielu innych ziół, najczęściej jednak indyjskich.
  • Miód- włosy doskonale oczyści miód, łyżkę wody należy zmieszać z 200 ml ciepłej wody i dobrze wymieszać. Nałożyć, pomasować, poczekać 10-30 min i spłukać.
  • Odżywki- nie jest to tradycyjna metoda, ale niezwykle pomocna w okresie przejściowym. Ważne żeby czytać składy odżywek i wybierać te najbardziej naturalne. 
  • Mydła- oczywiście chodzi o specjalnie produkowane w celu mycia włosów tzw. szampony w kostkach. Ważne jest kupowanie ich z pewnych źródeł. 
  • Jajka- Tutaj odsyłam was na blog Lax nax, uznałam że wszystko co należy wiedzieć, ona już dawno spisała. Mam nadzieję że się nie obrazi :) 


Jak to było u mnie?

Zafascynowana mydłami zamówiłam dwie kostki z Lawendowej Farmy. Włosy były czyste, ale w międzyczasie odkryłam Chagrin Valley. Po tygodniu miałam już w domu kilka kolejnych kostek z tej amerykańskiej firmy (choć może bardziej pasuje tu słowo ''manufaktury'' ponieważ każda kostka jest robiona ręcznie...). Włosy wyglądały koszmarnie, ale etapu przejściowego ominąć się nie da. Jednak skóra głowy przez trzy kolejne tygodnie była zadowolona. Nic nie swędzi i nie wypada :) Po kolejnym tygodniu (czyli 4 tydzień bez szamponu) włosy na długości zaczęły pozbywać się dziwnego osadu i całość prezentowała się naprawdę dobrze. W międzyczasie chciałam coś zmienić i wybrałam się na koloryzacje do fryzjera. Gorszej wizyty w całym swoim życiu nie przeżyłam, ale o tyk kiedy indziej. Włosy po rozjaśnieniu potrzebowały jednak konkretnej odżywki i maski, przynajmniej raz w tygodniu. Jak jeszcze z odżywkami mydło współpracowało dobrze, to z maskami już tak kolorowo nie było. Włosy znów były posklejane i dziwnie oblepione. Ciężko było takie włosy rozczesać i jakoś sensownie ułożyć, ale ostatecznie z mydła zrezygnowałam ponieważ skóra głowy zaczęła marudzić.
 Po pierwsze włosy zaczęły wypadać,nie jakoś tragicznie ale regularnie w ilościach coraz większych. Następnie skalp zrobił się wrażliwy i taki ''tkliwy''. W piątym tygodniu bez szamponu na skórze głowy zaczęły się pojawiać bolące. podskórne gule. Nie pomagało mycie sodą, ocet ani peeling. Zamówiłam więc delikatny szampon (który na razie, odpukać, sprawuje się idealnie) i wszystkie dolegliwości zniknęły po jednym myciu. Oczywiście gule które rozdrapałam wciąż się goją, ale innych dolegliwości nie odnotowałam.
 Obecnie myję głowę szamponem. Jednak eksperyment z mydłem pozwolił mi na wydłużenie czasu między myciami. Obecnie szampony używam co 3/4 dzień. W inne dni stosuję WO lub szampon z mąki, jeśli chcę wyglądać jakbym włosy umyła :)

 Słowem podsumowania, mydła są wspaniałą ideą, jednak sprawdziły się u mnie średnio. Mam w planach jeszcze jedno podejście, za kilka miesięcy. Może poszerzając swoją wiedzę na temat mydeł uda mi się przejść na takie mycie.


piątek, 8 stycznia 2016

Recenzja szamponów z iHerb.com :Tragedia w dwóch buteleczkach.

 Długo w tym moim gnieździe nic się nie działo. Od wakacji do początku grudnia używałam wyłącznie produktów firmy alaffia. Teraz, kiedy większość kosmetyków sięga już dna mogę się o nich wypowiedzieć z czystym sumieniem. Na pierwszy ogień pójdą dwa szampony, używałam ich naprzemiennie.
  Ponieważ nie za bardzo różniły się działaniem opiszę je w jednym poście, przetestowałam dwie wersje:
-Lawenda kokos http://pl.iherb.com/Alaffia-Coconut-Shea-Hydrating-Shampoo-Lavender-Coconut-8-fl-oz-235-ml/29742

-Rozmaryn (neem) http://pl.iherb.com/Alaffia-Neem-Shea-Recovery-Shampoo-Rosemary-Tea-Tree-8-fl-oz-235-ml/29741

Na początku byłam nimi zachwycona. Latem, zwłaszcza pod koniec wakacji moje włosy zrobiły się nieco suche, ale skalp wciąż wymagał codziennego mycia. Wtedy owe szampony był istnym wybawieniem. Skalp się uspokoił a włosy zostały nawilżone, choć wciąż musiałam myć je codziennie. Na przełomie października i listopada sytuacja drastycznie się pogorszyła. Skóra głowy przetłuszczała się po 3-4 godzinach od mycia, świąd nie pozwalał mi się wyspać a łupież stał się zmorą ulubionego (czarnego) swetra... Chyba nie muszę wspominać że oczywiście zaczęły wypadać jak szalone.

 Na początku myślałam że winą powinnam obarczyć swoje hormony. Badania jednak wykazały, że wszystko jest z nimi w jak najlepszym porządku. Odpukać, ale od kilkunastu miesięcy wyniki się nie zmieniają, TSH i cały zestaw związany z chorobą Hashimoto mam więc pod kontrolą.
Skoro nie hormony to co?

Regularnie piję skrzyp i pokrzywę, jem odpowiednie witaminy i zdrowo się odżywiam. Dbam o nawodnienie organizmu oraz odpowiednią  higienę szczotek,olei i kosmetyków. Zmartwiona pogarszającym się stanem mojej skóry głowy wyjechałam na weekend za granicę. Przez przypadek ( los mi sprzyjał ) nie zabrałam kosmetyczki z szamponem,odżywką i mydłem aleppo. Gdy dotarliśmy na miejsce było już późno, nie chciałam się rozpakowywać więc brak kosmetyczki zauważyłam rano. Całe szczęście moją szczoteczkę do zębów i mini aleppo wozi w swojej kosmetyczce mój narzeczony, więc przynajmniej to miałam przy sobie :)

 Rano musiałam wziąć prysznic, ale ponieważ nie miałam octu a mycie głowy mydłem bez kwaśniej płukanki nie jest dobrym pomysłem, tylko wyczesałam włosy szczotką z włosiem dzika i porządnie przepłukałam je wodą, jednocześnie masując skalp. Włosy wyglądały średnio, ale skalp był ukojony. Nie twierdzę że wszystko wróciło do normy, ale świąd stał się znośny.

Bałam się jednak niemycia włosów przez dłuższy okres czasu, a w miejscowej drogerii były tylko szampony napakowane substancjami pod tytułem SLS. Takie szampony nie są złe, ale mi nie służą.
Rozczarowana kupiłam ocet jabłkowy w małym sklepiku ze zdrową żywnością i poczłapałam do wynajmowanego domku ze spuszczoną głową. Po drodze natknęliśmy się na targ, zupełnie inny niż te które widywałam w Polsce. Tam każdy stragan prowadzi jedna kobieta, a towary które sprzedawały były w większości ręcznie wykonane. Mama kupiła twardą marmoladę i dużo miodu, ja z kolei zatrzymałam się na dłużej przy stoisku z mydłem. Nikt z nas dobrze węgierskiego nie zna, ale kobieta prowadząca mydlane stoisko trochę mówiła po polsku. Dowiedziałam się tylko że mydło robi sama z oliwy, oleju kokosowego i rycynowego. Zakupiłam kostkę i to był błąd. Powinnam od razu kupić z dziesięć. Ominę kwestię cudownej kostki bo nie o tym post ma być. Wystarczy jeśli napiszę że po odstawieniu szamponów tylko na 3 dni objawy zaczęły zanikać.          

 Niestety wciąż nie wypadłam na pomysł że to szampon może mi szkodzić, przecież ma taki piękny skład! Namiętnie myłam włosy codziennie i drapałam się po głowie (dosłownie).

 W końcu (czytaj pod koniec listopada) mojej mamie skończył się szampon, a musiała szybko umyć włosy. Użyła więc któregoś z szamponów (sama nie wie którego, jak widzi słowo szampon to reszta jej nie interesuje) i wszystko stało się jasne. Gdy tylko powiedziała mi że coś ją swędzi wiedziałam że to nie może być przypadek.

 Poczytałam i o tym, co się z tego wykluło dowiecie się wkrótce.
 Cóż, skoro dotarłyście aż tutaj wiecie już, że szampony nie podbiły mojego serca. Dobre zmywały oleje, pieniły się na piątkę ale były dla mnie za ciężkie i zdecydowanie zbyt mocne. Trudno mi to opisać, ale miałam wrażenie że są tak mocne jak zwykły szampon z drogerii, a przecież nie o to w delikatnych szamponach chodzi. Potrafiły niestety obciążyć włosy i skracały czas między myciami. Miałam wrażenie, że oblepiają skalp. Każda z nas zna to uczucie, gdy skóra głowy błaga o peeling. 

Zdecydowanie nie był to udany zakup, ale brałam taką możliwość pod uwagę. Szampony są dedykowane włosom kręconym i suchym, więc przypuszczam że zrobiłam sobie krzywdę na własne życzenie. Ciekawa jestem jak poradziłyby sobie na włosach kręconych, ale obecnie wszystkie potencjalne testerki są zajęte. Nie wiem co zrobić z resztą szamponów, bo akurat pod względem wydajności są nie do pokonania.

Bardzo się zawiodłam na swoim zmyśle kosmetycznym. Skład jednak nie gwarantuje sukcesu, czasem trzeba posłuchać producenta :)














czwartek, 27 sierpnia 2015

Zakupy na IHerb.com czyli co znalazło się w moim koszyku i dlaczego czekałam na to prawie miesiąc.

Za namową starej koleżanki, która od trzech lat mieszka w małym miasteczku w stanie Texas ( pozdrawiam Cię serdecznie, cowgirl :* ) postanowiłam wydać znaczną część swojej wypłaty na kosmetyki. Nie żeby było w tym coś niezwykłego, gdyby nie fakt że tym razem paczuszka została nadana w USA i szła do mnie 28 dni ( a była to przesyłka kurierska ). Jednak doczekałam się i dziś rano kurier dostarczył przesyłkę. Oto jej zawartość:


Konkretnie (od lewej):

-Alaffia, Czarne Afrykańskie mydło- zdecydowałam się na dwie butelki, eukaliptusową oraz lawendową. Na razie mogę powiedzieć tylko że obie wersje pięknie pachną, (Eukaliptusowe,Lawendowe)

-Alaffia, Ultra nawilżająca odżywka do codziennego stosowania kokos-limonka. Tutaj niestety pierwsza zła wiadomość, część odżywki się rozlała. Na szczęście pracownicy zapakowali ją w dodatkowy woreczek przez co nie pobrudziła wszystkiego dookoła :)
KLIK


-Organix South, delikatna odżywka. Tutaj nic konkretnego napisać nie mogę, kupiłam ze względy na fajny skład. KLIK

-Beautiful Curls (czyli z tego co się część firmy Alaffia), nawilżająca odżywka bez spłukiwania ułatwiająca rozczesywanie włosów.

-Alaffia, tutaj zaczynają się dwa szampony oraz trzy odżywki o naprawdę niesamowitych składach i równie wspaniałym działaniu. O nich więcej napiszę w osobnym poście, ponieważ naprawdę są tego warte. Warta uwagi jest również historia powstania firmy. Szykuje się obszerny post :)

Ostatnie dwa produkty są, moim zdaniem, najbardziej ciekawe. Oba wyprodukowała firma WiseWays,LLC. Jednym z nich jest olej przeznaczony do włosów kobiet czarnoskórych, a drugi to krem na skalp. Ponoć dzięki wcieraniu kremu w skalp można się spodziewać przyrostu rzędu 4 cm w miesiąc. Dziś zaczęłam testowanie, zobaczymy jak ten cud będzie się sprawował w realu.

Na zdjęciu nie widać lawendowej pomadki do ust, ponieważ już gdzieś ją zapodziałam. Jak można tak notorycznie gubić rzeczy?


Wszystko cacy, paczuszka zamówiona, zapłacona i wysłana. Pomijam sprawę kosztów przesyłki kurierskiej, bo paczka faktycznie ma kawał drogi do przebycia. Po 4 dniach jest już na terenie Polski, ah, na pewno dostanę ją w ciągu 2-3 dni. Co może pójść nie tak?
Urząd Celny może.
Po przybyciu paczki do Polski zadzwoniła do mnie przemiła Pani, która poinformował mnie iż muszę wyjaśnić fakturę. Co zamawiam i dlaczego, i czy na pewno nie mam zamiaru tego sprzedawać w Polsce. To jeszcze przeżyłam, Ale gdy usłyszałam ile w przybliżeniu muszę zapłacić cła złapałam się za głowę. Kosmetyki kosztowały mnie w przybliżeniu 280 zł, przesyłka około 70 zł. I do tego miałam zapłacić jeszcze 240 zł opłaty celnej...

Suma ta zmalała do 170, gdy przekazałam dowód naliczonych kosztów wysyłki, oraz do 82 gdy wydrukowałam kilka formularzy, które następnie podpisałam oraz zeskanowałam i wysłałam do UPS.
Trwało to całe 24 dni.
Po prostu dramat.

Dlatego, drogie Panie, uczcie się na moich błędach i unikajcie przesyłek które są warte więcej niż 22 euro. To od takiej kwoty urząd celny nalicza cło. Ja już się sparzyłam i swojego błędu nie popełnię ponownie. Rozumiem nakładanie cła itp. Ale gdyby nie ta przemiła kobieta musiałabym zamiast 82 zł dopłacić ponad dwieście.


Bądźcie mili dla wszystkich wron i koniecznie pomyślcie o karmnikach (to taka mądrość na dziś).



czwartek, 6 sierpnia 2015

Zamarznięty Mordor na włosach, czyli czym się ratować po nieudanym eksperymencie z mąką.

Idea mycia głowy bez użycia szamponu zaintrygowała mnie do tego stopnia, że jeszcze tego samego dnia popędziłam do eko-sklepiku i zakupiłam mąkę z ciecierzycy (moja mama zna ją pod nazwą Besan).  Znacie to powiedzenie?

''Ciekawość to pierwszy stopień do piekła''?

Przekonałam się o tym na własnej skórze. Ale po kolei.

W ubiegłym tygodniu skończył mi się szampon Odylique, a ponieważ czekałam na paczkę z IHerb, postanowiłam nie zamawiać kolejnego. Miałam zamiar myć włosy odżywką przez te 2-3 dni, ale buszując w internecie natrafiłam na metodę mycia włosów mąką. Słyszałam że można jej używać jako suchego szamponu, ale postanowiłam zaszaleć i zrobić domowy szampon. Ponoć Hinduski od wieków używają wyżej wymienionej mąki do pielęgnacji włosów. Co mogło pójść źle? 
Wszystko przygotowałam zgodnie z instrukcjami, do 4 łyżek mąki z ciecierzycy dolałam 6 łyżek wody i 2 krople gliceryny. Wszystko potraktowałam blenderem i nałożyłam na skórę głowy.
Od razu wyczułam że mąka wchłonęła całą wodę z włosów, to właśnie dzięki jej absorpcyjnym właściwościom może posłużyć nam jako szampon. 

Wszystko ślicznie, ładnie, pięknie.
Do czasu zmywania papki z włosów.

Spłukiwałam całość chłodną wodą, ale mąka jakimś cudem zbiła się w małe kuleczki i przyczepiła do włosów.  Spanikowana nałożyłam odżywkę, ale absolutnie nic to nie dało. Próby wypłukania spełzły na niczym. Postanowiłam wysuszyć włosy i wyczesać z nich resztki mąki. Gdy włosy były już suche mąka stwardniała na cement. Nic nie chciało ruszyć tego czegoś, co docelowo miało być cud miód. Zaczęłam wyczesywać.
Wyczesywać włosy.
WŁOSY.
Załamana stałam przed lustrem i wyczesywałam włosy z mąką. Wypadła mi ich ok. 1/5. Makabra.
Zasiadłam do komputera i zaczęłam szukać. Znalazłam blog niezastąpionej wybawicielki Lax nax i postanowiłam rozpuścić mąkę żółtkiem według jej metody ( Klik ). I to był mój ratunek. 

Do przygotowania szamponu użyłam 4 żółtek i odrobiny olejku sezamowego. Wszystko potraktowałam blenderem i powstały kogel nałożyłam na całe włosy. Masowałam dłuższą chwilę (polecam robić to pod prysznicem) i zostawiłam pod czepkiem (w tej roli niezastąpiona reklamówka z bezdomki) na około godzinę. Spłukałam i wszystko zeszło. Jajko i mąka i sebum (mąka nie domyła mojego skalpu). Cud się dokonał i nie zostałam łysa, choć mój przedziałek po tym nieudanym eksperymencie i tak zrobił się bardziej widoczny, a miejsce gdzie jest włosów najmniej nie prezentuje się dobrze. Więcej o metodzie żółtkowej już niedługo, obecnie testuję różne kombinacje. 

Post ten powstał ku przestrodze. U wielu osób mycie mąką sprawdza się fenomenalnie, nie wiem co poszło nie tak ale już nigdy nie sięgnę po mąkę, chyba że do ciasta.

Jeśli ktoś ma pomysł co mogłam spaprać ( bo zakładam że ta katastrofa jest tylko i wyłącznie z mojej winy, coś mogłam zrobić źle) proszę o komentarze, może rozwikłam zagadkę morderczej mąki.




niedziela, 12 lipca 2015

Biotin & Collagen Hair Treatment Oil część I

Odkąd zaczęłam wręcz maniakalnie omijać fryzjera staram się jak najlepiej dbać o końcówki swoich włosów. W końcu zadbane końcówki się nie rozdwajają więc nie trzeba ich obcinać. Dlatego zaczęłam szukać czegoś do zabezpieczania włosów na długości i końcówek. Zaczęłam od słynnego jedwabiu z Green Pharmacy, jednak po miesiącu używania końcówki były w gorszym stanie, zupełnie jakby jedwab je wysuszał. Odstawiłam go na rzecz czystego olejku kokosowego i po pewnym czasie wszystko wróciło do normy, jednak czułam że moje włosy potrzebują czegoś więcej, zwłaszcza teraz gdy często chodzę w rozpuszczonych i praktycznie codziennie jestem w pracy. Niestety wiele produktów tego typu zawiera alkohol, więc nikogo nie zaskoczy teza że taki produkt może bardzo zaszkodzić. Buszując w internetowych sklepach znalazłam Biotin & Collagen Hair Treatment Oil. Zerknęłam na skład i skuszona ceną postanowiła go wypróbować.
Jak się spisał? Zapraszam do przeczytania opinii :) 

Opis producenta: 

Biotin & Collagen Hair Treatment Oil to wyspecjalizowany preparat o intensywnym działaniu wzmacniającym oraz dodającym grubości i gęstości włosom słabym, cienkim i pozbawionym objętości.
Formuła olejku zawiera kompleks witaminy B7, biotyny i kolagenu, nawilża, odżywia i odmładza włosy, wzmacnia je i chroni. Włosy stają się gęstsze, pełne blasku i nie elektryzują się.

Sposób użycia: W osuszone ręcznikiem włosy wetrzeć 2-3 krople olejku, modelować jak zwykle. Do długich włosów zaleca się użycie 4-5 kropli.

Cena:
Za 50 ml zapłaciłam 9,99 zł


Dostępność:
Do ceny trzeba doliczyć koszty przesyłki, produkt jest dostępny tylko w sklepach internetowych.

Skład:

Moja opinia: 

Kosmetyk jest przeźroczysty, lekko oleisty ale dobrze rozprowadza się na włosach. Zapach mnie nie zachwycił ale jest to kwestia gustu. Produkt jest zamknięty w małej buteleczce z ciemnego plastiku.


Na początku byłam dość sceptycznie nastawiona, po przygodzie z wyżej wymienionym jedwabiem miałam pewne obawy. Na początku, gdy używałam tego olejku (tak nazywa go producent choć jego konsystencja jest taka sama jak jedwabiu) nakładałam go tylko na olej kokosowy. Włosy były nieobciążone i ... to tyle. Zupełnie jak przy samym kokosie, więc coraz rzadziej sięgałam po ten kosmetyk. Efektem była konieczność podcięcia końcówek. Poszłam więc do fryzjera i jak zwykle maszynką skróciłam włosy o centymetr ( i tak długo z tym zwlekałam, ostatnio były podcinane w kwietniu 2014 roku, bez podcinania obeszły się przez ponad rok ). 

Dlatego właśnie trudno jest mi wypowiedzieć się na temat tego produktu. Niby nic a zaraz po odstawieniu końcówki nagle zaczęły się rozdwajać, choć do tej pory nie miałam z tym najmniejszego problemu. Choć stan mojej skóry głowy jest dość zmienny to włosy na długości i same końcówki od kilkunastu miesięcy są (odpukać) w stanie idealnym. Praktycznie się nie niszczą jeśli dbam o poziom nawilżenia. 

Nie wiedziałam czy końcówki rozdwoiły się przez produkt czy dzięki niemu mogłam zaczekać z ich obcięciem po nieszczęsnym jedwabiu, dlatego postanowiłam wypróbować go na kilku innych typach włosa :)

- Na włosach rozjaśnianych mojej mamy, która używa tylko srebrnego szamponu i ( dzięki moim błaganiom ) odżywki Garnier Awokado i Karite. Głowę myje raz w tygodniu. Mimo tego jedyny problem na jaki narzeka to rozdwajające się końcówki. 

Używała olejku po każdym myciu, na lekko wilgotne włosy.

Po miesiącu stwierdziła że nie odda mi buteleczki...
Włosy sporo urosły, oczywiście olej stosowała tylko na końcówki, więc zahamował rozdwajanie się i wykruszanie końcówek. Mama stwierdziła że zapach jest dziwny ale jej nie przeszkadzał. Jest to cud ponieważ moja mama jest absolutną przeciwniczką poświęcania czasu na włosy. Jeśli już godzi się na jakikolwiek kosmetyk to musi naprawdę widzieć efekty żeby nie wyrzucić go po tygodniu.

- Na włosach koleżanki, typowych kręciołkach :)

Stosuje się do CG ale lubi czasem wypróbować coś nowego. Ostatnim hitem był olejek sulsena :)

Na jej naturalnych włosach olej sprawdzał się tylko nałożony na inny olej. Dzięki temu ograniczyła rozdwajanie się końcówek i była na tyle zadowolona że po zużyciu odlewki ode mnie zakupiła pełnowymiarowy produkt :) 

Nie stosowała olejku solo, powiedziała że spróbowała tego tylko raz i efekt był podobny ale włosy nie były już tak dociążone jak z olejkiem.

- Na włosach mojej babci, naturalnie ciemnych i grubych. Ma ich naprawdę sporo a olejku używała tylko dlatego że ją o to poprosiłam :) 

Ona zauważyła tylko to, że włosy zrobiły się dłuższe i jak to ujęła '' mniej sinowate''. Kosmetyk stosowała solo a jej pielęgnacja ogranicza się do szarego mydła i octu jabłkowego :) 

Tak więc skuszona opiniami moich zaufanych testerek postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę. Moje włosy są najbardziej zbliżone do włosów babci więc czasem nie będę nic nakładała pod olejek a czasem sięgnę po kokosa. O efektach wkrótce :) 


piątek, 10 lipca 2015

Moja pierwsza włosowa piramida.

Powiem szczerze że jestem z siebie dumna :)

Odkąd zostałam włosomaniaczką osiągnęłam naprawdę dużo. Dziś postanowiłam podsumować swoją pielęgnację we włosowej piramidzie.

Moje włosy są wybitnie niskoporowate, i choć wciąż walczę o gęstość jest dużo lepiej niż było kiedyś. Choć wciąż mam swego rodzaju łysinkę nad czołem... 
Ale post o łysieniu będzie kiedy indziej, dziś o pielęgnacji tego co zostało :)




Codziennie:

  • Suplementacja: tutaj sprawa jest prosta. Staram się zdrowo odżywiać i pić dużo wody ale nie zawsze mi to wychodzi. Na stan moich włosów wpływ mają też choroby które się mnie uczepiły już w liceum. Dlatego wspomagam się ( a nie polegam na ) różnymi specyfikami. Wpisy o suplementach nie będą się pojawiały na blogu często ponieważ żeby zauważyć jakieś efekty trzeba czekać nawet kilka miesięcy ale jak na razie mogę polecić tylko Pure Collagen firmy Noble Medica. Stosowałam go jakiś czas ale teraz zmieniłam na tabletki hairvity i Sufrin. Co jakiś czas ( zwłaszcza jesienią i wiosną ) sięgam dodatkowo po skrzyp i pokrzywę. Nie daję rady wypić ich obu na raz więc przez kilka tygodni w roku piję je na zmianę, jednego dnia skrzyp a drugiego pokrzywa.
  • Mycie: ponieważ rzadkie włosy wyglądają na jeszcze bardziej rzadkie gdy choć odrobinę się przetłuszczą myję je codziennie. Inna sprawa jest taka że jeśli jednego dnia włosów nie umyję drugiego wieczorem skalp zaczyna marudzić i włosy wypadają, co też na ich gęstość pozytywnie nie wpływa. Myję je metodą OMMOO ( jest w ogóle coś takiego czy to kolejny wymysł wrony? ). Czyli Olej-Maska-Mycie-Odżywka-Odżywka... O tym kiedy indziej. temat raczej zbyt rozległy jak na piramidowy post :)
  • Wcierka: czyli podstawa dla łysiejących. Tutaj naprawdę uznaję tylko wąskie grono produktów sklepowych oraz w większości wcierki robione własnoręcznie. Używam ich po myciu, przynajmniej raz dziennie w połączeniu z kilkuminutowym masażem skalpu.
  • Olej: codziennie przed myciem nakładam na długość i skalp olej. Na skórze głowy lądują zwykle indyjskie lub rosyjskie mieszanki takie jak Kesh King. Nakładam olej na suche lub wilgotne włosy i zawijam w bawełnianą koszulkę, jest to pierwsze moje pierwsze O. Już niedługo będzie post paczkowy, znudziły mi się te same produkty używane od dłuższego czasu :)
  • Zabezpieczanie końcówek: do tego służą mi czyste oleje, najczęściej kokosowy. Po ostatnich przygodach z jedwabiem do włosów skusiłam się na olejek do końcówek Biotin & Collagen ale o tym post jutro.

Co 3 dni:

  • Zioła: czyli wszystkie zioła w proszku z których robię maski, w tym też glinki choć ziołami nie są... Wrony mają krótką pamięć i ten szczegół mi umknął. Ostatnio używam tylko tych firmy Kesh, są najlepsze moim zdaniem. Używam ich naprzemiennie z maskami domowymi co 3 dni więc raz w tygodniu.
  • Płukanki: które chciałabym stosować codziennie ale jestem zbyt leniwa i nigdy nie mam czasu na ich przygotowanie (no, chyba że chodzi o octową ). Zazwyczaj sięgam po świeże zioła jak szałwia, rozmaryn lub wawrzyn.
  • Maski: zazwyczaj te domowe. Jeśli w poniedziałek używam ziół to 3 dni później nakładam maskę.

Co 2 tygodnie:

  • Mycie szamponem z SLS: czyli detoks:) po takim oczyszczaniu nie stosuję odżywki, a gdy włosy wyschną sprawdzam ich stan. Dopiero po takiej kontrolnej diagnozie nakładam na nie olej.
Okazjonalnie: 

  • Podcinanie: czyli mój największy wróg. Odkąd włosy ścięłam naprawdę na krótko unikam tego jak ognia. Jednak gdy widzę rozdwojone końcówki nie mogę dłużej odwlekać tej męki i zazwyczaj dzwonię do zaufanej fryzjerki. Ona jedna w całym mieście rozumie co znaczy pół centymetra. Tutaj muszę zaznaczyć że okazjonalnie oznacza raz na rok lub rzadziej...  Moje włosy zazwyczaj się nie rozdwajają, nie wiem jakim cudem ale cieszę się z tego niesamowicie. Ostatnio stwierdziłam że są już na tyle długie że mogę podcinać je sama, zakupiłam maszynkę z ceramicznymi ostrzami i gdy widzę że końcówki są w gorszym stanie podcinam pojedyncze włosy. Naprawdę rzadko się to zdarza ale uznałam że jest to istotne :)


Tak oto prezentuje się moja włosowa piramida.  Trochę się tego nazbierało ale efekty jakie osiągnęłam tylko zachęcają mnie do dalszej walki o zdrowe włosy.






sobota, 27 czerwca 2015

Odylique by Essential Care delikatny szampon ziołowy

Bohaterem dzisiejszej recenzji jest dość nietypowy szampon. Wystarczyło że zobaczyłam jego skład i od razu wylądował w koszyku. Zamówiłam go 20 kwietnia, testuję od 23 więc trochę ponad trzy miesiące. Myślę że wreszcie mogę się wypowiedzieć na jego temat :)




Opis producenta: 
Doskonały, delikatny szampon o maksymalnej ilości składników organicznych i unikalnej, naturalnej formule oczyszczającej. Nadaje się do wszystkich typów włosów, także farbowanych. Może być stosowany również u dzieci i niemowląt oraz przy skórze z problemami. Łagodzi i przynosi ulgę przy swędzącej i łuszczącej się skórze głowy. Działanie naturalnych ziół i olejów oraz brak silnych detergentów sprawiają, że po niedługim czasie regularnego stosowania szamponu nie będzie już potrzeby stosowania odrębnej odżywki. 
Polecany: do wszystkich typów włosów, do swędzącej, podrażnionej skóry głowy oraz przy łuszczycy skóry głowy. 
Kluczowe składniki:  
  • olej kokosowy - wybrany ze względu na właściwości nawilżające i poprawiające kondycję skóry głowy, bogaty w niezbędne kwasy tłuszczowe
  • aloes zwyczajny - łagodzący i regenerujący
  • pokrzywa - bogata w witaminy i minerały, poprawia kondycję włosów i dotlenia skórę głowy
  • skrzyp - z dużą zawartością krzemionki, pomaga stymulować rośnięcie włosów i zapewnia naturalny połysk
  • rumianek - łagodzący i przeciwzapalny
  • bardzo łagodny środek myjący (pozyskiwany z cukru zbożowego), jako alternatywna forma do szeroko stosowanych drażniących SLS'ów

Produkt odpowiedni dla wegan. 
  • w 100% naturalny zapach
  • bez parabenów,
  • bez glikolu,
  • bez sztucznych barwników
  • bez silikonu
  • bez Phenoxyethanolu
  • bez PEG i SLS
  • bez składników GMO
  • fizjologiczne pH
  • hypoalergiczny




Cena: 
Za 200 ml szamponu przyjdzie nam zapłacić 60-70 zł.
Widziałam też opakowanie o pojemności 500 ml, jego cena to około 123 zł.

Dostępność:
Do ceny trzeba doliczyć koszty przesyłki, szampon jest dostępny tylko w sklepach internetowych.

Skład:
woda, glukozyd kokosowy, olej kokosowy*, wyciąg z pokrzywy *, wyciąg ze skrzypu polnego*, lecytyna, wyciąg z rozmarynu*, sok z liści aloesu*, kwas lewulinowy & gliceryna (pochodzenia roślinnego), guma ksantanowa, wyciąg z brodaczki, kwas cytrynowy, wyciąg z rumianku*. 
*) uprawiane i produkowane organicznie (min. 70% w produkcie na 100% składników naturalnych).
 Zawiera 37% organicznego soku z Aloe Vera otrzymanego z koncentratu.
Produkt certyfikowany przez Soil Association.
Moja opinia: 

Szampon kupiłam z myślą o mojej wiecznie swędzącej skórze głowy. W kwietniu udało mi się zminimalizować wypadanie włosów i szukałam czegoś co pomoże mi utrzymać ten stan rzeczy. Szampon zwrócił moją uwagę krótkim i naprawdę przyzwoitym składem. Na trzecim miejscu mamy olej kokosowy który moje włosy kochają, wyciągi z ziół oraz sok z aloesu. Pachnie naprawdę delikatnie. Ma lekko kremową konsystencje i dość specyficznie się pieni. Trzeba wyprawy by dobrze go spienić, jednak bardzo dobrze zmywa oleje, w tym nierozcieńczoną rycynę. Jednocześnie szampon jest niezwykle delikatny. Utrzymuje nawilżenie i koi skórę głowy, zwalcza łupież. Dodatkowo wzbogacony olejkami eterycznymi wzmacnia włosy. Jest to jeden z niewielu szamponów które trzymam na skórze głowy dłużej niż kilka sekund, po prostu mi służy. Jednak jest niewydajny. Buteleczka o pojemności 200 ml wystarcza na 2-4 tygodnie. 

Szampon jest naprawdę dobry, wysoka cena odstrasza jednak na pewno kiedyś go jeszcze kupię. Myję włosy codziennie, jednak podczas stosowania tego szamponu mogłam robić to rzadziej. Miałam wrażenie że naprawdę radzi sobie z przetłuszczającym się skalpem.

Podsumowując jak najbardziej polecam :)


Bonus:

Krakowskie Koleżanki :)