Podczas poszukiwania szamponu idealnego natrafiłam na kilka perełek, ale zazwyczaj moja ekscytacja kolejnymi produktami znikała po pierwszych kilku myciach. W przypadku tych kilku szamponów zazwyczaj efekty przestawały być widoczne po kilku miesiącach. Wciąż szukałam czegoś, co ukoi skórę głowy, nie spowoduje zwiększonego wypadania i będzie domywało oleje. Po mojej przygodzie z szamponami firmy Alaffia postanowiłam skończyć z tym raz na zawsze.
Pomysł podrzuciła mi niezastąpiona Lax nax, to dzięki niej zainteresowałam się ''naturalnym'' myciem włosów. O mojej przygodzie z mąką pisałam TUTAJ, a post o myciu włosów jajkiem jest wciąż w przygotowaniu (po prostu nie wiem co mam napisać, jajek używam od wakacji a za każdym razem efekt jest inny). Dlatego szukając złotego środka postanowiłam poszerzyć horyzonty.
Ale może zacznijmy od podstaw, czyli co to właściwie jest No Poo i dlaczego warto tego spróbować?
Skrót ''No Poo'' pochodzi od angielskiego wyrażenia ''no shampoo'' czyli szamponom mówimy nie. Każda z nas ma w domu szampon, ale czy wszystkie wiemy co tak naprawdę znajduje się w kolorowych, plastikowych butelkach? Detergenty. Najczęściej są one za mocne, przez co nasza skóra głowy reaguje podrażnieniem a włosy przesuszeniem. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ dzisiejsze szampony usuwają całe sebum, którego nasz skalp tak bardzo potrzebuje. Bez sebum włosy nie mają warunków do prawidłowego wzrostu, stają się często matowe i przesuszone. Dlatego nakładamy na nie odżywki, które jednak nigdy nie zastąpią sebum. W metodzie tej chodzi o powrót do naturalnych, pozbawionych zbędnej chemii sposobów na czyste włosy. Przecież pierwszy szampon powstał dopiero w 1904 roku, wcześniej kobiety i mężczyźni musieli sobie jakoś radzić.
Oczywiście oprócz detergentów w szamponach znajdują się też inne substancje chemiczne. Dla większości ludzi nie ma znaczenia czym myją głowę dopóki nie pojawiają się problemy. Jak większość z was wie istnieją delikatne szampony, takie jak sławny Babydream czy Hipp, ale coś w nich musi się pienić i rozpuszczać nasz naturalny łój.
Dlaczego więc warto przejść na No Poo?
Pozbycie się szamponów ma wiele zalet:
- Ograniczam kontakt skóry z chemikaliami- chyba żadna z nas nie umyłaby włosów niemowlaka komercyjnym szamponem, dlaczego więc myjemy nim swoje?
- Usuwamy z włosów nabudowane substancje- czyli mamy okazje zobaczyć w jakim stanie naprawdę są nasze włosy.
- Zmniejszamy zużycie plastiku
- Przyczyniamy się do lepszego traktowania zwierząt- czy kiedykolwiek ktoś testował w laboratorium myło/sodę? Ograniczając dochody firmą które swoje produkty (lub używane w kosmetykach półprodukty) testują na zwierzętach możemy w przyszłości całkowicie zlikwidować ten problem, bo kto będzie produkował coś co jest nieopłacalne?
- Ograniczamy zanieczyszczenie wody
- Oszczędzamy pieniądze- statystyczny szampon z drogerii kosztuje około 12 złotych. Bywają droższe i tańsze, ale płacimy głównie za substancje chemiczne. Do tego musimy kupić odżywkę. Później producent wypuszcza maskę, ampułki, mgiełki, sera itp. a my, przekonane że kolejny produkt rozwiąże nasze problemy dajemy się złapać w to błędne koło. Natomiast kostka mydła do włosów kosztuje ok. 13 zł, ale w tym przypadku płacimy z spienione oleje, napary i dodatki ziołowe, a więc składniki naturalne. (Musicie koniecznie czytać składy szamponów w kostkach, jest kilku producentów którzy również w nich przemycają składniki chemiczne).
No dobrze, skoro nie szamponem to czym?
Istnieje wiele metod mycia włosów bez użycia szamponów:
- Water Only- czyli mycie włosów samą wodą. Metoda polegająca na opłukiwaniu włosów wodą przy jednoczesnym masowaniu skalpu. Ciepła (ale nie gorąca) woda w połączeniu z masażem rozprowadza sebum na całej długości włosów, więc odżywka również jest zbędna. Trochę kontrowersyjna i zdecydowanie dla wytrwałych, na efekty często trzeba poczekać nawet kilka miesięcy.
- Soda i ocet jabłkowy- czyli chyba najbardziej popularna metoda mycia włosów. Polega na ''myciu'' włosów roztworem wody i sody oczyszczonej. Soda jako zasada zmywa z włosów brud, tłuszcz, silikony, SLS'y i SLES'y, czyli wszystko czego chcemy się pozbyć, ponieważ rozchyla łuski włosów. Sodę należy następnie zneutralizować kwaśną płukanką, czyli np. octem jabłkowym lub sokiem z cytryny.
- Zioła i rośliny- wszelkiego rodzaju napary z orzechów piorących, mydelnicy lub wielu innych ziół, najczęściej jednak indyjskich.
- Miód- włosy doskonale oczyści miód, łyżkę wody należy zmieszać z 200 ml ciepłej wody i dobrze wymieszać. Nałożyć, pomasować, poczekać 10-30 min i spłukać.
- Odżywki- nie jest to tradycyjna metoda, ale niezwykle pomocna w okresie przejściowym. Ważne żeby czytać składy odżywek i wybierać te najbardziej naturalne.
- Mydła- oczywiście chodzi o specjalnie produkowane w celu mycia włosów tzw. szampony w kostkach. Ważne jest kupowanie ich z pewnych źródeł.
- Jajka- Tutaj odsyłam was na blog Lax nax, uznałam że wszystko co należy wiedzieć, ona już dawno spisała. Mam nadzieję że się nie obrazi :)
Jak to było u mnie?
Zafascynowana mydłami zamówiłam dwie kostki z Lawendowej Farmy. Włosy były czyste, ale w międzyczasie odkryłam Chagrin Valley. Po tygodniu miałam już w domu kilka kolejnych kostek z tej amerykańskiej firmy (choć może bardziej pasuje tu słowo ''manufaktury'' ponieważ każda kostka jest robiona ręcznie...). Włosy wyglądały koszmarnie, ale etapu przejściowego ominąć się nie da. Jednak skóra głowy przez trzy kolejne tygodnie była zadowolona. Nic nie swędzi i nie wypada :) Po kolejnym tygodniu (czyli 4 tydzień bez szamponu) włosy na długości zaczęły pozbywać się dziwnego osadu i całość prezentowała się naprawdę dobrze. W międzyczasie chciałam coś zmienić i wybrałam się na koloryzacje do fryzjera. Gorszej wizyty w całym swoim życiu nie przeżyłam, ale o tyk kiedy indziej. Włosy po rozjaśnieniu potrzebowały jednak konkretnej odżywki i maski, przynajmniej raz w tygodniu. Jak jeszcze z odżywkami mydło współpracowało dobrze, to z maskami już tak kolorowo nie było. Włosy znów były posklejane i dziwnie oblepione. Ciężko było takie włosy rozczesać i jakoś sensownie ułożyć, ale ostatecznie z mydła zrezygnowałam ponieważ skóra głowy zaczęła marudzić.
Po pierwsze włosy zaczęły wypadać,nie jakoś tragicznie ale regularnie w ilościach coraz większych. Następnie skalp zrobił się wrażliwy i taki ''tkliwy''. W piątym tygodniu bez szamponu na skórze głowy zaczęły się pojawiać bolące. podskórne gule. Nie pomagało mycie sodą, ocet ani peeling. Zamówiłam więc delikatny szampon (który na razie, odpukać, sprawuje się idealnie) i wszystkie dolegliwości zniknęły po jednym myciu. Oczywiście gule które rozdrapałam wciąż się goją, ale innych dolegliwości nie odnotowałam.
Obecnie myję głowę szamponem. Jednak eksperyment z mydłem pozwolił mi na wydłużenie czasu między myciami. Obecnie szampony używam co 3/4 dzień. W inne dni stosuję WO lub szampon z mąki, jeśli chcę wyglądać jakbym włosy umyła :)
Słowem podsumowania, mydła są wspaniałą ideą, jednak sprawdziły się u mnie średnio. Mam w planach jeszcze jedno podejście, za kilka miesięcy. Może poszerzając swoją wiedzę na temat mydeł uda mi się przejść na takie mycie.